Zapracowany szef oznacza dodatkowe wydatki

Kończąca się za półtora miesiąca kadencja samorządów może dla niektórych gminnych budżetów oznaczać dodatkowe wydatki. Wraz z końcem kadencji wygasają bowiem umowy o pracę członków zarządów i jeżeli mają oni niewykorzystane urlopy, trzeba im będzie wypłacić ekwiwalenty. 22 dni urlopu wycenione są jako równowartość miesięcznej pensji.

Troska o stan samorządowej kasy (a nie wypoczynek burmistrza) kierowała aktywistami ogrodzienieckiej Samoobrony, na wniosek których przegłosowano w czwartek uchwałę o wysłaniu Zygmunta Podsiadły na zaległy urlop. Podczas sesji rajcy dowiedzieli się, że szef zarządu gminy ma 40 dni niewykorzystanego urlopu z lat ubiegłych oraz 26 tegorocznego. Po zakończeniu kadencji burmistrzowi przysługiwałby ekwiwalent równy trzymiesięcznym poborom.

W ubiegłym roku okazało się, że po poprzedniej kadencji za niewykorzystany urlop zapłacono m.in. prezydentowi Sosnowca (35,1 tys. zł) i burmistrzowi Poręby (21,3 tys. zł), co oznaczało, że ,oszczędzali" dni wolne przez kilka lat. Szkopuł w tym, że zgodnie z kodeksem pracy urlop trzeba wykorzystać do końca roku kalendarzowego, a w ,wyjątkowych sytuacjach" w ciągu następnego kwartału.

Spór Regionalnej Izby Obrachunkowej z samorządami trafił do sądu. Ten potwierdził prawo członków zarządu do ekwiwalentów.

Obecnie prezydent Sosnowca Michał Czarski ma 15 dni zaległego urlopu (i 26 bieżącego). Jego zastępcy zaś maksymalnie 10 dni "zaszłości".

- Zaległości prezydenta powstały w ubiegłym roku, kiedy spędził miesiąc na szpitalnym leczeniu - mówi Michał Kondek, sekretarz miasta.

- Niestety, uzbierało się kilka dzionków - przyznaje Stanisław Paks, wójt Mierzęcic. - Co roku biorę dwutygodniowy urlop i czasem okazjonalnie po kilka dni. Myślę, że mam zaległości z 2, 3 lat.
Szefowi mierzęcickiego zarządu gminy pozostało 40 dni urlopu z poprzednich lat.

- Zgodnie z naszym regulaminem nie dostaję ekwiwalentu za niewykorzystany urlop. Dłuższa praca w moim przypadku nie wiąże się z dodatkowym wynagrodzeniem - podkreśla Stanisław Paks. - Wójtowi trudno sztywno trzymać się wolnych dni. W sobotę miałem np. powiatowe zawody strażackie, a w niedzielę dożynki.

Zaległości urlopowych z lat ubiegłych nie ma prezydent Będzina Antoni Marcinkiewicz. Wykorzystał też część tegorocznych wolnych dni.

- Kodeks pracy obowiązuje wszystkich, również prezydenta - mówi Antoni Marcinkiewicz. - Jako szef urzędu pilnuję, by pracownicy korzystali z urlopów i trudno, bym sam dawał zły przykład.

Z zaległym urlopem uporał się już też Marian Kozieł, wójt Psar, który w połowie roku miał jeszcze kilkanaście dni "zaszłości". W lipcu nie tylko nie było go w magistracie, ale nawet wyjechał na dwutygodniowe wczasy z rodziną.

- Mam jeszcze miesiąc tegorocznego urlopu - przyznaje wójt Kozieł.
Podczas kanikuły urlopowe zaległości zlikwidował także Marek Lipczyk, prezydent Dąbrowy Górniczej, który wypoczywał na przełomie lipca i sierpnia. Co ciekawe - pracownicy magistratu byli przekonani, że ich szef ma jeszcze sporo zaległych dni urlopowych.

- Właśnie skończyłem urlop i nie mam zaległości - mówi Jerzy Podleżyński, burmistrz Wojkowic. - Urlop jest po to, żeby go wykorzystywać.

Szef wojkowickiego samorządu pilnuje też, by wypoczywali pracownicy magistratu.

Kłopoty z wykorzystaniem ustawowych urlopów mają także samorządowcy powiatowi. Bożenie Respondek, staroście będzińskiej, po dwutygodniowym wypoczynku pozostało jeszcze 17 zaległych dni. Szanse na wrześniowy urlop ma niewielkie. Niebawem rozpoczną się prace nad przyszłorocznym budżetem powiatu.