Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śląsk(i) w sercu i (na) języku. Rozmowa z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Śląskiego w Katowicach

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
Przemyslaw Jendroska
Z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach, rozmawiamy o śląskości na scenie i w pokoleniu Z, godce śląskiej, skłonności Ślązaków do kłótni i kompleksie warszawskim

Dlaczego Robert Talarczyk tak bardzo uparł się na Śląsk?

Bo jestem Ślązakiem. To organiczne. Jak masz jakieś intensywne wspomnienie czy przeżycie z dzieciństwa, to do niego wracasz przez całe życie, ono cię determinuje. Nawet jak się zajmujesz czymś innym, to ciągle w tobie drga. I ja tak mam ze Śląskiem. Choć, jak ostatnio policzyłem, to na 60 przedstawień, które zrealizowałem, tych śląskich było może z 10. To mniej niż 20 procent. Nie jest więc tak, że ja cały czas z tym Śląskiem... Tylko przez to, że jest to u mnie tak intensywne, osobiste, rezonuje najbardziej, i dlatego jest o tym najgłośniej. Generalnie spektakle śląskie, jak się okazuje, robią w Polsce większy hałas niż te pozostałe.

Chciałabym jednak rozdzielić ten upór na teatralny, przekładanie Śląska na scenę, i na ten upór w innych aspektach. Na przykład językowych. Mam na myśli udział w wyjeździe do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w sprawie uznania śląskiej godki za język. To już ósme podejście do tego tematu. Czy to jednak nie jest jednak trochę taka zagrywka polityczna? Te obietnice...

Nawet jeżeli, to nikt z polityków takiej szansy wcześniej nam nie dał. I nawet były prezydent Komorowski, który jest z tej opcji co premier Tusk, też dyskredytował fakt istnienia języka śląskiego. I mówił, że Śląsk to od zawsze Polska.

Upór o to uznanie?

Z mojej perspektywy, Śląsk jest trochę jak dziecko, upokarzane przez wiele lat, które nagle staje się silnym facetem i chce udowodnić, że było traktowane tak bez przyczyny. To, że on był inny, nie oznaczało, że głupszy, słabszy, ale takie były uwarunkowania geopolityczne, historyczne, nawet rodzinne. I rodzi się z tego chęć powiedzenia, mocnym głosem: Uznajcie nas! A kwestia językowa jest pierwszym, koniecznym krokiem. Oczywiście możemy dyskutować nad jej uzasadnieniem. Przytaczane są tu słowa prof. Miodka sprzed kilkunastu lat.

Przypomnijmy zatem. W wywiadzie z 2011 roku dla „Dziennika Zachodniego” prof. Jan Miodek zaznaczał, cytując: „Proszę nie przesadzać z jakąś niewyobrażalną odrębnością śląszczyzny. W gruncie rzeczy nie ma ani jednej cechy gramatycznej tylko śląskiej. Ani jednej. One są wspólne dla wszystkich dialektów. Proszę ode mnie nie wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym językiem, nie żądać jej kodyfikacji, bo to jest nonsens”. No mówił tak - i trudno z tym polemizować z językoznawczego punktu widzenia.

Nigdy później nie słyszałem opinii przeciwko językowi śląskiemu. No więc, jeśli nikt tego nie mówi, to może Miodek się myli? I jest o co walczyć? Język jest właśnie dowodem na to, że coś takiego jak tożsamość śląska istnieje. Kiedy studiowałem we Wrocławiu, razem ze śp. Krzysztofem Respondkiem, to mówili o nas „aborygeni”. To nie było fajne. I dlatego właśnie tak bardzo chcemy dziś powiedzieć: hej, mamy swoją historię, swoją pamięć, swój język, swoją tożsamość, która może się rymować z polską, ale nie musi. Za tym idzie przekaz, powtórzę: uznajcie nas!

Co do opinii profesora Miodka, to z punktu widzenia absolwentki polonistyki (zresztą studiowałam na Uniwersytecie Śląskim), będę jednak zgodna z jego autorytetem, że kodyfikacja śląszczyzny byłaby sztuczna, właśnie ze względów językoznawczych. Ale nawet jeśli postawiłabym nie na argumenty gramatyczne, a zasłoniła się np. uzusem, to również mam wątpliwości. Przykład z własnego podwórka. Quiz z gwary śląskiej w internecie - przetestowałam swojego czasu teściów, rdzennych Ślązaków z Rudy. Jedno z dzielnicy Wirek, drugie z Kochłowic, jako małżeństwo mieszkali w Halembie, następnie w Mysłowicach. Przy okazji testu wyszło mnóstwo różnic. Słów, których albo nie znali, albo znali z zupełnie innym znaczeniem. Ten „śląski” nie był ich. I reakcja była tak: to nie jest po śląsku, to jest „po rybnicku”, albo „po gliwicku”! Konkluzja: jak udowadniać w Warszawie, że mamy język śląski? Że to nas łączy? Wcale tak nie łączy!

Każdy język, który zaczął być kodyfikowany, składał się z różnych gwar. Tak działo się w każdym kraju, we Francji, Hiszpanii... i to jest nieuniknione, że będą rozmowy na temat tych różnic. Ale chodzi o stworzenie takiego wzorca języka śląskiego - powiedzmy, języka urzędowego. On się może będzie nieco różnił od tego, jak godała moja babka. I tu już mamy pierwszy problem, powinienem powiedzieć ôma, a nie babka. Ale ja ten uzgodniony, śląski urzędowy uznam i będę się starał go używać w oficjalnej pisowni. Pozostaje kwestia, czy uznają to inni Ślązacy i zaufają ludziom, którzy zajmą się kodyfikacją.

Otóż to. I mam obawy co do tego językowego porozumienia. Dopóki sobie tak luźno o tym rozmawiamy, w porządku. Ale jak przyjdzie do konkretów, utkniemy na jednym słowie i nie pójdziemy dalej.

Już się zaczynamy kłócić… Może to wynika z tego, że jesteśmy takimi śląskimi krasnalami, które żyją cały czas w jakimś kompleksie wobec Polaków, Niemców, Czechów. I nie jest wykluczone, że jak przyjdzie do konkretów, zaczniemy się między sobą wadzić o to, kto jest najmądrzejszy. I nic z tego nie będzie. Tak, też się tego obawiam.

No więc co? Jakaś walka z wiatrakami, kolejne próby z góry skazane na niepowodzenie…

Jestem zwolennikiem zebrania jak największej grupy Ślązaków, którzy mają wpływ na innych, są osobami z autorytetem i żebyśmy wspólnie powiedzieli: mamy swoje zastrzeżenia, ale powierzamy konkretnym osobom kodyfikację języka śląskiego. I robimy wszystko, żeby udowodnić, że mają rację, nawet jeśli sami mamy czasem jakieś wątpliwości. Musimy być monolitem, bo inaczej wszystko się rozleci, zanim się cokolwiek zacznie.

Za tym pomysłem idzie jeszcze coś innego - lekcje śląskiego w szkołach. Już pominę kwestię podręczników, nauczycieli itp. Bo nawet gdyby doszło do tego uznania, to wprowadzenie lekcji od 2025 roku i tak wydaje mi się zbyt szybkie, ale wątpliwości mam więcej. Wnuk Roberta Talarczyka, jedenastoletni, umie godać po śląsku?

Trochę umie, bo go uczy mój syn. Pamiętajmy, że język to jeden z elementów, który określa byt, tożsamość, świadomość grupy etnicznej, a nawet określoną wrażliwość. I to jest oczywiste. Teraz najważniejsze jest, aby śląski został oficjalnie językiem i żeby tak, jak mają Kaszubi, mieć oficjalne napisy miejscowości po śląsku, żeby „DZ” mieć też w wersji po śląsku na mobilniokach. W internecie, w social mediach, śląski istnieje od dawna i nikt tam zbytnio nie kwestionuje, nie marudzi, że „u mnie się tak nie godało”. Jest jakaś baza. Ale język to jest dopiero pierwszy krok…Tak naprawdę idzie o uznanie mniejszości etnicznej. Jeśli Ślązacy zostaną uznani za mniejszość etniczną, to wtedy śląski zostanie naszym językiem w sposób oczywisty, bo w przeciwnym razie zostanie nam tylko sam język, jako jakiś gadżet bez konsekwencji.

Koloryt regionalny?

No właśnie, to będzie tylko koloryt regionalny. A nie o to idzie. Chodzi o pokazanie naszej tożsamości. I nie, nie mam na myśli robienia zadymy, protestów, że niby się odłączać chcemy od Polski, tworzyć odrębne państwo. Gdzie? Jak? Kto będzie premierem, kto prezydentem tego nowego kraju? To nielogiczne.

I znowu mocno polityczne.

Jeśli Polska powie: Ślązaki, jesteście fajni, chcemy się od was czegoś nauczyć. Bo macie w genach wielokulturowość, wielonarodowość, która nas wzbogaca, a nie zamyka, to większość Ślązaków powie: Naprawdę chcecie nas poznać? I jeśli dostaniemy potwierdzenie, to zaręczam, że u nas może stworzyć się jakaś ograniczona, ale jednak, forma zaufania do decydentów kraju, w granicach którego żyjemy.

Czyli otwarcie się na tę śląskość jest potrzebne Ślązakom, aby - co zabrzmi może w pierwszej chwili sprzecznie - poczuli się Polakami. Bo Polska ich docenia, kocha, szanuje. Daje pewien rodzaj wolności i w końcu uwolnienie od kompleksów.

Nie będziemy wtedy tacy zapiekli. Mam wrażenie, że teraz cały czas wygląda to tak, jakbyśmy to robili przeciwko komuś, a nie dla siebie.

Od dwóch lat grany jest „Byk”, monodram, w którym bohater kreowany przez Roberta Talarczyka zmaga się m.in. z tożsamością etniczną, ze swoimi kompleksami. Jak odbierany jest w Warszawie, a jak na Śląsku? Czy te reakcje publiczności się zmieniają? I jaka jest ta publiczność?

Oczywiście, że są różnice. Do nas przychodzi publiczność w większości trochę starsza niż ta w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie. Wynika to zapewne z faktu, że to publiczność, którą sobie wychowaliśmy. Przeglądając się w tym śląskim lustrze, czują się trochę jakby siedzieli u siebie „w doma przy byfyju”. Ale zdarza się, że widzę kilka obrażonych min, oburzonych np. przekleństwami. I ja to rozumiem. Szanuję, że często chcą o tym pogadać i ja im tłumaczę, po co te wszystkie przekleństwa. Czasem się dają przekonać, czasem nie, ale gadamy, i to jest najważniejsze. Ogólnie Ślązacy, którzy przychodzą na ten spektakl w Katowicach, częściej się śmieją niż w Polsce. Ale też czują się dumni. Bo człowiek na scenie mówi ich językiem. Poza Śląskiem jest inaczej. Tam z kolei wpadają w konsternację, mają takie „ała”.

Bo zaboli?

Najgorzej jest przy zdaniu „Jak ja was nienawidzę, wy pie…e warszawskie sk…y”. Z dwie osoby wstaną i wyjdą. Ale w Warszawie przychodzą osoby, które w większości nie są warszawiakami. Jedna na sto to prawdziwy warszawiak. I on czasem podejdzie i zapyta: „Czemu pan nas tak nie lubi?”. To ja wtedy tłumaczę, że to rodzaj prowokacji itd. I niby okej. A dla mnie to jest gest epokowy. Indianer przyjechał do stolicy i wali w mordę kowboja na jego terenie i jest w nim duma i siła. Najpierw jest zaskoczenie tym gestem, a potem rodzi się szacunek.

Mam wrażenie, że najbardziej zaangażowane w temat śląskości są osoby z pokolenia 50-, 40-, no może jeszcze 30-latków. Ale młodsi? Zależy im? Oni mają swój slang, swoje wyobrażenie o życiu, swoją przynależność kulturową i pojęcie śląskości to chyba jednak dla nich cepelia... oczywiście w naszym rozumieniu, bo mam pewne wątpliwości, czy 20-latek rozumie to określenie.

Nie czuję, aby młodych ludzi to nie obchodziło. Wręcz przeciwnie. To kwestia dotarcia do nich, użytej formy. Młodzi ludzie potrzebują haczyków, symboliki np. w formie gadżetów. I tak okazują swoje zainteresowanie, swoją przynależność. Dla nas, dla naszego pokolenia te koszulki z napisami po śląsku, to może jest trochę rezerwat, ale to kwestia pewnego haczyka, sposobu zainteresowania właśnie. W Katowicach mamy sklep Gryfnie. Tam sprzedają młodzi ludzie i oni godają do klientów po śląsku. I to jest fantastyczne. Czyli - jest w tej grupie zainteresowanie. No oczywiście, może też tak być, że jeśli nie dopnie się tego tematu języka, tych lekcji w szkole, ja i parę innych zaangażowanych w śląskość osób powymiera, to nikt nie będzie tego kultywował. I za 20 lat po tej fali śląskości nic nie zostanie.

Może trzeba w takim razie cisnąć tę śląskość w młodych?

Jak będą na to pieniądze, będzie łatwiej. Ale też czasami słyszę: „Znowu spektakl po śląsku robicie?”. Choć częściej: „Fajnie, że znowu śląski spektakl robicie!”. Nie ma drugiej takiej instytucji kultury jak nasza, która by tyle robiła dla śląskości. Nie oznacza to oczywiście, że inne nic nie robią, przecież jest Teatr Korez Mirka Neinerta i jego „Mianujom mie Hanka” z fenomenalną Grażyną Bułką, czy nasz wspólny „Cholonek”, jest „Naumiony” z Ornontowic , ale to Teatr Śląski od paru lat naprawdę jest śląski.

Jesienią ubiegłego roku był „Przystanek Śląsk” - wydarzenie, które jednoczyło te instytucje właśnie w przekazie i promocji śląskości. Poprzez spektakle, wystawy, projekty z zakresu kultury i sztuki. Będzie kolejna edycja?

Tak, będą nawet dwa przystanki. Jeden u nas na Śląsku i w Zagłębiu, pokazujący to, co się dzieje w lokalnej kulturze, a drugi będzie w Warszawie. W zaprzyjaźnionym Teatrze Studio, gdzie dyrektorem jest kolejny Ślązak Roman Osadnik, pokażemy kilka naszych eksportowych, śląskich przedstawień. Moda na śląskość istnieje nie tylko u nas. Staramy się to wykorzystać i promować ten nasz kawałek świata.

Nie przeocz

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Śląsk(i) w sercu i (na) języku. Rozmowa z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Śląskiego w Katowicach - Katowice Nasze Miasto

Wróć na katowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto