Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wojcieszek: Wystarczy pokazowo obciąć kasę Jandzie i wszyscy siedzą cicho [rozmowa NaM]

Redakcja
Tomasz Bolt/ Polska Press
- Odwaga w Polsce mocno podrożała - mówi Przemysław Wojcieszek, reżyser filmowy i teatralny. Premierę jego najnowszej, politycznej sztuki "Polska krew" 5 sierpnia będzie można zobaczyć w teatrze TrzyRzecze w Warszawie. Rozmawialiśmy z nim o tym, dlaczego dyrektorzy innych stołecznych scen wystraszyli się tego spektaklu, o polityce w sztuce, wyborach młodych Polaków, koszulkach z napisem "żołnierze wyklęci" i długach do spłacenia.

Przemysław Wojcieszek (rocznik 1974), reżyser, scenarzysta filmowy i teatralny. Na swoim koncie ma takie filmy, jak "Głośniej od bomb", "W dół kolorowym wzgórzem", "Made in Poland" czy "Doskonałe popołudnie" (nagrodzone na Festiwalu Filmowym w Gdyni). W 2005 otrzymał Paszport „Polityki” w kategorii "Film". W Teatrze Polonia w Warszawie wystawił "Jeszcze będzie przepięknie" i "Miłość ci wszystko wybaczy", a w TR Warszawa spektakl "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku". Jego najnowszy film "Knives out" oraz sztuki "Hymn narodowy" i "Polska krew" ostro krytykują współczesną sytuację polityczną w Polsce.

Bohaterowie Twojego najnowszego filmu "Knives out" wciąż powtarzają, że "Polska jest zajebista". Ty też tak uważasz?

Bardzo lubię Polskę. Chociaż teraz tego typu deklaracje wydają się podejrzane.

Nie można się jednak wycofywać z przemyślanego patriotyzmu. Nigdy nie należałem do ludzi, którzy uważają, że warto emigrować, że Polska nie nadaje się do życia. Wystarczy obejrzeć moje filmy czy spektakle teatralne.

W swoim ostatnim filmie bardzo mocno krytykujesz współczesną sytuację polityczną w Polsce, jego bohaterami są młodzi wyborcy PiS-u. Z tego powodu musiałeś zrobić "Knives out" za własne pieniądze?

Wiedziałem, że nie mam szans na żadne dotacje. Zwłaszcza w obecnym klimacie politycznym. Wszystkie instytucje filmowe w Polsce są "przeżerane" przez obecne władze. Jedyną niezależną instytucją jest Filmoteka Narodowa, ale tam też już zaczyna się cyrk. Są zatem trzy możliwości: albo w ogóle nie robisz kina, albo robisz filmy o dupie Maryni, albo próbujesz sobie radzić inaczej. Film "Knives out" jest mocno prowokacyjny, ostry. Większość bohaterów to rasiści, którzy wypowiadają kontrowersyjne sądy na temat uchodźców, ludzi o innym kolorze skóry, ale przede wszystkim Ukraińców.

Jedną z bohaterek jest młoda Ukrainka.

To prawda. I reszta bohaterów mocno "schizuje się" na nią przez cały film. Nie ma tu żadnej pozytywnej postaci, która mogłaby rozładować napiętą atmosferę. Agresja się kumuluje, narasta...

Film "Knives out" dużo Cię kosztował. Znalazłeś się na finansowym dnie?

Niestety, niezależność w kinie nie jest łatwa. Do tej pory mam ogromne długi po "Knives out", które zresztą dzielnie spłacam. Pozamykały mi się różne furtki zdobywania kasy w Polsce, bo instytucje mnie nie lubią. Uważają, że jestem trefny. Zrobiłem film za własne pieniądze i później nie miałem co jeść. Znalazłem się na kompletnym dnie. Na szczęście pani, u której żywiliśmy się podczas kręcenia "Knives out", dała mi trochę swoich słoików i cały grudzień jakoś na tym przeżyłem.

Zabrakło m. in. pieniędzy na dystrybucję filmu.

Na szczęście są różne sposoby dotarcia do widza. W lipcu będę robił w Berlinie "benefit party", zbiórkę pieniędzy na dystrybucję mojego filmu, połączoną z koncertem. Jestem zarajany tym pomysłem. "Knives out" będzie też można zobaczyć na festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Szukam niekonwencjonalnych sposobów, żeby jakoś sobie poradzić. Na szczęście czasy, kiedy wszystko było uzależnione od instytucjonalnej kasy, już minęły.

Popadłeś w długi i wtedy postanowiłeś wrócić do teatru?
Marny byłby mój los, gdybym nie wrócił. Dzięki spektaklowi "Hymn narodowy", który wystawiłem w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy, udało mi się jakoś stanąć na nogi.

Gdyby nie teatr, to nie wiem, co bym robił. Pewnie siedziałbym w Warszawie i kręcił serial "Na sygnale".

A miałeś taki pomysł w chwili rozpaczy? Twoi koledzy po fachu kręcą seriale, reklamy...

Szczerze mówiąc, to już wolałbym pracować w knajpie (śmiech). Chociaż, jak nie masz kasy na jedzenie, to stajesz się mało wybredny.

Wojciech Smarzowski też musiał niedawno zwrócić się do widzów o zrzutkę na dokończenie zdjęć do "Wołynia". Sponsorzy bali się tego tematu.
Tak. Czasy są ciekawe. Z drugiej strony, dwa lata temu, po skończeniu filmu "Jak całkowicie zniknąć", miałem totalny kryzys, moment wypalenia, w ogóle nie wiedziałem, o czym chcę kręcić filmy. A tu nagle hop. Sytuacja polityczna w kraju się zmieniła, wybory wygrał PiS i pomysłów artystycznych jest mnóstwo.

Wcześniej, w jednym z wywiadów mówiłeś, że nie cierpisz takiego doraźnego, politycznego kina. Nie wierzysz, że taka sztuka może coś zmienić.

Takie były czasy, że to nie żarło. Ale teraz jest inaczej. "Hymn narodowy" okazał się sukcesem, więc poszedłem za ciosem i napisałem kolejną, polityczną sztukę - "Polską krew".

Ale okazało się, że nikt jej w Warszawie nie chciał. Dyrektorzy stołecznych scen bali się ją wystawić?

Założyłem sobie, że chcę to zrobić w Warszawie i wprowadzić do zawodu zdolnych aktorów-debiutantów.

Byłem w kilku teatrach publicznych i prywatnych, ale wszędzie powiedzieli mi: "Nie, stary, nie zrobimy tego. Wszystko fajnie, ale mamy dosyć swoich kłopotów". Nikt ci nie powie w twarz, że się boi, ale takie rzeczy się czuje.

Jeżeli ktoś ci mówi, że tekst jest super, ale nie może go wystawić, mimo że ja oferuję mu pracę właściwie za darmo, to to są dla mnie oczywiste rzeczy. Okazało się, że nie ma drugiego takiego wariata jak Jacek Głomb (dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy - przyp. red.) w Polsce i nikt nie chce tego wystawić.

Ostatecznie jednak udało Ci się znaleźć odważnych, którzy wystawią to w Warszawie.

Tak, po wielkich bojach. Teatr nazywa się TrzyRzecze i nie pęka. To są ludzie z Białegostoku, zamknęli im tam teatr i przyjechali do stolicy. Zaczynamy bez kasy, wszystko będzie finansowane z biletów. Mam nadzieję, że ludzie będą na to chodzić. Premiera 5 sierpnia (bilety można zamawiać na stronie www.trzyrzecze.pl).

Znów będzie mocno politycznie. Jednym z bohaterów "Polskiej krwi" jest np. zwolennik KOD-u, który chodzi na manifestacje, żeby podrywać dziewczyny. Przez przypadek zostaje bohaterem opozycji. Jest też antysemitka, wielbicielka prawicy...

Rzucam się na głęboką wodę. Wziąłem do tego piątkę młodych aktorów. To fajni, odważni ludzie. Wielu ich kolegów odmówiło wystąpienia w "Polskiej krwi" po przeczytaniu tekstu. Przestraszyli się. Ci nie pękają.

Będzie skandal?

"Polska krew" to komedia polityczna, ale mocno "pojechana". Tam sika krew. Jest to śmieszne, ale bardzo dosadne. Jedziemy na maksa. Jedna z bohaterek jest skrajną antysemitką i wszędzie tropi Żydów. Ma na tym punkcie obsesję, tak jak alkoholik wszędzie widzi białe myszki, tak ona wszędzie widzi Żydów. "Jadę" po pewnej mentalności i polityce. Z zasady unikam atakowania religii, bo to zazwyczaj odnosi przeciwny skutek, co najwyżej można kogoś obrazić. A nie o to mi chodzi.

A o co?

W "Polskiej krwi" mocno atakujemy pewien marazm. Dostaje się właściwie wszystkim, tym z prawa, i tym z lewa. Z jednej strony krytykuję nawiedzonych prawicowców, z drugiej inteligencję, która jest apatyczna, bierna, a do życia wystarczą jej "lajki" na Facebooku. Trochę obawiam się odbioru, ale mam nadzieję, że publiczność okaże się otwarta. I że ten spektakl będzie miał taki sam magnes, jak "Hymn narodowy".

Byłam na "Hymnie narodowym" w Legnicy i publiczność nagrodziła spektakl owacją na stojąco.

Za każdym razem ludzie wstają. To jest rewelacyjne.

Dyrektor Jacek Głomb nie bał się ryzyka? Ta sztuka jest bardzo odważna. Pokazuje, że właściwie rządzą nami szaleńcy. Jest prezydent podpisujący ustawy na papierze toaletowym, Krystyna, "tropiąca pedałów", Antoni M. onanizujący się przy komunikacie lotniczym: "Pull up! Pull up!"...

Głomb jest bardzo mocnym zawodnikiem. Miałem nadzieję, że będę mógł robić dwa tego typu spektakle rocznie, ale okazało się, że nie ma drugiego takiego teatru w Polsce.

Wszyscy się na maksa boją. Wystawiają albo farsy, albo kostiumowe, aluzyjne rzeczy, gdzie te aluzje polityczne "sprzedaje się" jak za komuny.

Takich spektakli, które mówią o pewnych sprawach wprost, właściwie nie ma. Niestety, okazało się, że Jacek Głomb ma teraz duże problemy, bo polegał na dotacjach z Warszawy, a prawicowi koledzy są wyjątkowo pamiętliwi i jego teatr nie dostaje kasy na kolejne projekty. Za Wojcieszka może zginąć dyrektor, ale w tym teatrze pracuje przecież 80 osób. To duża firma, a Legnica jest małym miastem. Martwię się, czy teatr nie splajtuje, bo możliwości polityków, by uprzykrzać życie artystom, są duże.

Spektakl
Piotr Krzyżanowski/ Polska Press

Scena z "Hymnu narodowego"

Wielkiego skandalu jednak w Legnicy nie było. Aktorzy porno w obsadzie spektaklu "Śmierć i dziewczyna" Teatru Polskiego we Wrocławiu sprowokowali "zadymę" w całej Polsce.

Bo w naszym kraju największe skandale wywołują seks i religia. Nie polityka.

Jarosław K. wychodzący z worka na zwłoki brata albo Antoni M. onanizujący się w rytmie "Pull up! Pull up!" - to naprawdę mocne sceny. Szczególnie dla osób o prawicowych poglądach. Podobno przed teatrem w Legnicy pojawiła się jakaś grupa, domagająca jego zamknięcia?
To byli jacyś faszyści. Łatwo ich rozpoznać, bo noszą czarne koszule. Nawołują na swojej stronie do zamknięcia teatru Jacka Głomba.

Byli na "Hymnie narodowym"?

Oczywiście, że nie. Przynieśli tylko ulotki. Panie z teatru namawiały ich, żeby obejrzeli sztukę, ale teatr interesuje ich tylko jako obiekt do zamknięcia. Chyba nie są zainteresowani moim spektaklem. Niestety, takie osoby coraz częściej wypełzają w Polsce spod ziemi, czują się bezkarne. Na szczęście Dolny Śląsk jest w miarę liberalny i takich typów jest tu stosunkowo niewielu, najczęściej są to środowiska kibicowskie.

Niewielu? A pamiętasz manifestację narodowców we Wrocławiu i spalenie kukły Żyda w Rynku?

Tak, ale na wschodzie Polski jest znacznie gorzej.

W każdym razie pogróżek po "Hymnie..." nie dostałeś. Nikt nie podważał Twojej polskości.

Nie. Może dlatego, że się mnie boją, bo jestem dużym chłopem i przeklinam (śmiech). Nie jestem dla nich dobrym celem.

Spektakl
Piotr Krzyżanowski/ Polska Press

W związku z premierą "Hymnu narodowego" zostałeś zaproszony razem z aktorami do udziału w programie "Pegaz" Telewizji Polskiej, ale prezes Jacek Kurski nie zgodził się na jego emisję. Byłeś zaskoczony?

Byłem. Przebieg programu był bardzo łagodny. Miałem nawet do siebie żal, że nie zrobiłem tam większej afery. Prowadzący byli dla nas bardzo mili, może wyczuwali, że temat jest śliski. Rozmowa o "Hymnie narodowym" była częścią większej całości, moi aktorzy Emilka Piech i Bogdan Grzeszczak czytali fragmenty sztuki. Skandalu nie było, bo wszyscy się chyba bali. Okazało się jednak, że to i tak za dużo dla dyrekcji Telewizji Polskiej. Jacek Kurski zdjął program i mówił coś później o naruszeniu pamięci oraz uczuć rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej w "Hymnie narodowym". To absolutna bzdura! Ostatecznie jednak Kurski zrobił nam świetną reklamę.

Skomentowałeś jego słowa w Onecie, że "to wyłącznie opinia fanatyków i domorosłych protofaszystów". Jakoś specjalnie się tym chyba jednak nie przejąłeś?

Martwi mnie oczywiście, że w telewizji publicznej w Polsce nie można swobodnie rozmawiać o sztuce, a kiedy Polska gra z Niemcami na Euro, to na drugim programie puszczają "Krzyżaków".

Rozmawiałem niedawno ze znajomymi z Berlina i oni byli tym przerażeni. Tam w dniu meczu było mnóstwo imprez poświęconych 25. rocznicy podpisania traktatu polsko-niemieckiego o dobrym sąsiedztwie, a u nas mało kto o tym pamięta. Niemcy odczytują to w ten sposób, że Polacy mają to w du*ie, że wciąż stawiają na konfrontację. Są "Krzyżacy" i ciągła walka z Niemcem. To słabe.

Krytykujesz współczesną władzę, ale prawda jest taka, że PiS wciąż dominuje we wszystkich sondażach.

PiS rozdaje pieniądze, dlatego ludzie im wierzą. I będą na nich głosować tak długo, aż te pieniądze się nie skończą. W Polsce trwa rozdawnictwo kasy na nieprawdopodobną skalę. To są miliardy złotych, które daje się w ramach programu 500+ na drugie dziecko. Kolejne pieniądze będą szły na program mieszkaniowy i kolejne na utrzymanie armii Macierewicza. Każdy narodowiec, który jest w stanie nosić karabin, dostanie broń. To wygląda na komedię, ale wszystko zależy od tego, co się będzie działo w polityce, jaka będzie sytuacja na świecie. Bo już widzę tę armie rezerwistów, która ukrywa się po lasach i prowadzi partyzancką wojnę z Rosjanami. To jakiś absurd. Można się z tego śmiać, ale z drugiej strony tworzy się u nas organizację paramilitarną, narodowo-katolicką, która jest cały czas pod bronią i dostaje na to od państwa pieniądze. Byłoby dużym błędem, gdybyśmy tego nie komentowali. Od tego jest przecież sztuka.

Spektakl
Piotr Krzyżanowski/ Polska Press

Bohaterami Twoich ostatnich sztuk są m. in. wyborcy PiS-u. Dlaczego według Ciebie młodzi głosują na prawicę? Przecież nie wszyscy mają już dzieci i liczą na 500+.

Wydaje mi się, że chodzi o wychowanie. Zmienił się profil edukacji w Polsce, młodzi ludzie mniej czytają, pobierają wiedzę o świecie głównie z internetu i mediów, w szkole otrzymują jednostronną wizję historii, a lekcje kończą się na Powstaniu Warszawskim, jako najbardziej heroicznym zwieńczeniu polskich dziejów. Młodzi nie znają też wielu postaci ze współczesnej historii. Słyszeli o Piłsudskim, Dmowskim, ale o Witosie, który był w opozycji do sanacji, już nie. W "Polskiej krwi" chcę pokazać, że w polityce sanacyjnej i tej dzisiejszej, pisowskiej, jest wiele zbieżności. Kaczyński się przecież na tym ideologicznie wzoruje.

Do tego dochodzi jeszcze brak lektur w szkole. A jeśli już, to te lektury są płaskie. Młodzi słabo kojarzą dziś np. Gombrowicza, jeśli w ogóle. Mój syn, który chodzi od pierwszej klasy gimnazjum, praktycznie nic nie czyta. Lista lektur jest żenująco krótka. A internet przekazuje bardzo uproszczoną wizję świata: Max Kolonko, prawicowe blogi, "żołnierze wyklęci"... Młodzi ludzie nie mają świadomości różnych procesów społeczno-politycznych, które się wokół nich dzieją. Oczywiście, że trafiają się szczególne jednostki, ale to jest jeden na pięćdziesięciu. Reszta nie wie nic i woli nie wiedzieć.

Jest aż tak źle?

Ci młodzi są bardzo konserwatywni politycznie. Miałem niedawno szokującą rozmowę w knajpie ze studentami wrocławskiej Akademii Teatralnej. Było kilkanaście osób i tylko jeden chłopak miał poglądy zbliżone do mnie, reszta była skrajnie konserwatywna.

Ten student zarzucił swoim koleżankom, że nie interesują się sprawami praw kobiet i prawem do aborcji, na co jedna z nich odpowiedziała: "Kobiety, które myślą o aborcji i dokonują aborcji - to zwykłe ku**y".

Ta dziewczyna ma 22 lata. Trudno dyskutować z jej poglądami, takie po prostu są. Według mnie to kwestia wychowania i braku doświadczenia życiowego.

W "Hymnie narodowym" pada zdanie, że "jedynym autorytetem w świecie bez autorytetów jest Jarosław Kaczyński".

To prawda. Podczas prób do tego spektaklu mieliśmy wiele spotkań z lokalnymi politykami. I kiedy pytaliśmy o autorytety, to ci z prawej strony od razu rzucali nazwiskami. Jeśli spytałem o to chłopaka z Partii Razem, to nie miał nic do powiedzenia. Trzeba było go długo cisnąć, aż w końcu wymienił Tadeusza Kowalika, ekonomistę z lat 90. Niestety bierze się to też stąd, że lewica i centrum wycofały się z mówienia o autorytetach, patriotyzmie, wartościach. Wydaje im się, że to jest passe. Rozumiem, że jak się siedzi w kawiarni w Warszawie i pije latte za 17 zł, to rozmowa o autorytetach brzmi śmiesznie. Ale jednak młodzi ludzie tego potrzebują. Dzieciaki nie biegają teraz w koszulkach z napisem "demokracja", tylko z napisem "żołnierze wyklęci". Jeśli ludzie nie dostają od ciebie tego, czego chcą, to biorą to od kogoś innego. W tym przypadku od PiS-u.

Spektakl
Piotr Krzyżanowski/ Polska Press

"Żyjemy w czasach zbiorowego udawania. Za chwilę będą to czasy strachu" - to kolejny, wymowny cytat z Twojego "Hymnu..."

Najbardziej zadziwiające jest to, że poziom opresji nie jest w Polsce duży, to są najczęściej deklaracje, jakieś pohukiwania, komuś się obetnie kasę. Nikogo przecież nie wywozi się do lasu. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzi, którzy się stawiali, zamykało się do więzienia, a mimo to reżyserzy wystawiali opozycyjne spektakle, pisarze pisali opozycyjne książki, a poeci wiersze. To niebywałe, że dzisiaj przy tak niewielkim pressingu ze strony polityków, wszystko się paraliżuje. Artyści, mając perspektywę, że nie wyjadą na kolejną wycieczkę zagraniczną, festiwal do Lionu albo nie dostaną grantu, zaczynają pękać i nie robią tego, co powinni. Od dobrobytu poprzewracało się im w głowach. W takich krajach jak Rosja wystawiasz opozycyjny spektakl i wywożą cię na kilka lat do łagru albo idziesz do pudła. A mimo to są artyści, którzy mają jaja i robią swoje.

A u nas paraliżuje ich strach?

Byłem pewny, że po sukcesie "Hymnu narodowego" moja kolejna sztuka będzie rozrywana. A tak się nie stało. Zderzam się cały czas z zamkniętymi drzwiami. I mogę wystawić "Polską krew" tylko pół-offowo, u chłopaków, którzy sami są na wylocie. Nie mam jednak wyjścia. Dyrektorom teatrów w Polsce pali się pod du**i.

Wystarczy pokazowo obciąć kasę Jandzie i wszyscy siedzą cicho. To jest sprytne i perfidne zarazem. Robisz pokazówkę w jednym miejscu i wszyscy sr**ą po gaciach.

Brzmi dramatycznie.

I tak to się skończy. Rządzący wydadzą wszystkie nasze pieniądze i nastąpi krach. W tej chwili, jak gdzieś ostatnio czytałem, 60 proc. społeczeństwa uważa, że to rozdawnictwo jest dobre. Więc najpierw rządzący będą rozdawać kasę, a jak się skończy, to będą pożyczać. Jak już nie będzie od kogo, to ogłoszą plajtę i się wycofają. I cały ten gnój przejmą po nich następni. Ale wydaje mi się, że to rozdawnictwo potrwa jeszcze dobrych kilka lat i skończy się katastrofą. Wielu artystów bierze na przeczekanie, myślą, że to się wkrótce skończy, ale według mnie, wcale nie tak szybko.

Młodzi aktorzy bali się zagrać w "Polskiej krwi". Obawiali się konsekwencji?
Role w sztuce "Polska krew" zaproponowałem blisko trzydziestu młodym aktorom. Zgodziło się pięciu. Oni też się boją, chociaż nie wiem, dlaczego. Zdaję sobie sprawę, jak ciężko jest zaistnieć w tym zawodzie i zostać zauważonym. Szkoły teatralne "produkują" co roku setki młodych aktorów. Większość z nich gra później "ogony" w "Pierwszej miłości" albo epizody w warszawskich teatrach. A to, czego potrzeba młodemu aktorowi, to "publicity", to, żeby jego gęba była wszędzie. Oczywiście w kontekście dobrej sztuki. Bo nie wierzę w to, że telewizja narodowa nie weźmie później takiego aktora, który zagrał u Wojcieszka. To się odbije raczej na mnie. Zresztą telewizja narodowa nie puszcza już moich filmów. Zauważyłem to, bo nie dostaję tantiem, źródełko nagle wyschło. Nikt mnie jednak nie stawia pod ścianą. Mogę założyć stronę na Facebooku, zebrać tysiąc fanów, szukać innych dróg dotarcia do widza i pojechać ze swoim filmem tam, gdzie wcześniej mi się nie chciało. Bo jak dostajesz państwową dotację, to masz na wszystko wy***ane.

Spektakl
Piotr Krzyżanowski/ Polska Press

A może to Ty masz kryzys wieku średniego i nie widzisz owoców "dobrej zmiany"?

Od kilku tygodni obserwuję inteligencką nagonkę, że przecież PiS przyniósł dobrą zmianę, że nikt wcześniej nie widział ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. A oni przecież z trudem wiążą koniec z końcem, bo Polska jest krajem na dorobku! I ludzie z budowlanki, kasjerki ze sklepu czy ludzie wolnych zawodów, jak artyści, mało zarabiają. Ale jak ktoś ci oferuje, że co miesiąc będziesz dostawał 500 zł albo 1000 zł, to się uzależniasz od tej dawki pieniędzy. Tak jak ci filmowcy, którzy boją się zaryzykować, bo czekają na dotację. Później stają się "ćpunami" i nieustannie marzą o "zastrzyku" od państwa.

Nie masz zbyt dobrego zdania o kolegach z branży. Gdzieś powiedziałeś nawet, że "kino jest upadłą ku**ą".
Bo tak jest. Mam o tym środowisku fatalne zdanie. Trudno mi traktować je poważnie, zwłaszcza po tym, jak wystawiłem "Hymn narodowy" w Legnicy. I widziałem, ile był w stanie zaryzykować Jacek Głomb, pokazując moją sztukę. Bo ja sobie pojadę, a ten cały gnój spadnie na niego. Bardzo to szanuję. A w kinie tego nie ma.

Obserwuję od kilku miesięcy, jak ta polityczna hałastra przeskakuje na kolejne instytucje, jak całkowicie je paraliżuje. Skur****y już wszystko obsiadły. Nie widzę w kinie światełka w tunelu. Jest kompletny paraliż. Gdyby nie teatr, to bym zwariował.

Kacper Sasin, aktor, który gra w filmie "Knives out", powiedział o Tobie w "Newsweeku", że jesteś "ostatnim bitnikiem, człowiekiem z fuckiem na czole". Podoba Ci się to określenie?

(Śmiech) Nie chcę się kreować na jakiegoś bohatera albo ch*j wie kogo. Po prostu robię swoje. To mój patriotyczny obowiązek. Jeżeli coś się złego dzieje w kraju, w którym mieszkam, to muszę o tym mówić. Na to czekałem. Miałem wrażenie marazmu, pustki, a tu nagle zrobiło się gorąco. Zaproponowałem nawet chłopakom z teatru TrzyRzecze, który wystawi "Polską krew", hasło podbudowujące wystraszonych dyrektorów innych scen: "Oni najpierw przyjdą po nas". Ale chyba nie mają tak chorego poczucia humoru jak ja. W każdym razie działamy. Jak coś, to azyl w Niemczech dostanę. Praca w knajpie też się znajdzie, lubię robić kawę, mogę nalewać piwo... (śmiech)

Na planie
Janusz Wójtowicz/ Polska Press

Na planie filmu "Made in Poland" Wojcieszka

Nie boisz się ryzyka?
Ciągle jestem bez pieniędzy, ale czuję się artystą. Mam odbiorców, dla których to, co robię, jest ważne. Odwaga mocno podrożała. Coraz mniej osób jest gotowych ryzykować. Obawiałem się, że będziemy grać "Polską krew" po mieszkaniach, jak podczas stanu wojennego. Ale tak nie będzie. Dopóki są miejsca, gdzie mogę pokazywać swoje sztuki i filmy, to będę to robił. Na szczęście żyjemy w czasach, w których, by powiedzieć ludziom o spektaklu, nie trzeba pisać na murach, wystarczy post na Facebooku.

Sporo mówimy o Polsce. A czym dla Ciebie jest patriotyzm?

Lubię ten kraj. To świetne miejsce do życia. Oczywiście, są lepsze, ale dominują te gorsze. Dwa lata temu, jak miałem jeszcze dużo pieniędzy z mojego niemieckiego filmu, jeździłem trochę po świecie i widziałem miejsca, gdzie na pewno nie chciałbym mieszkać. Np. Afrykę, południe Europy. Brak nadziei. Mimo wszystko Polska świetnie się rozwija.

Uważam, że zbyt częste machanie flagą i chodzenie w tych głupich pseudopatriotycznych koszulkach, które są teraz na topie, to przejaw kompleksów.

Ludzie, którzy znają polską kulturę i ją doceniają, nie muszą robić takich rzeczy. Można być dumnym z tego, że jest się Polakiem i jednocześnie być wyluzowanym, tolerancyjnym dla innych. Tak to widzę. Po prostu róbmy swoje, a będzie dobrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto