Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marika: Żyjemy w czasach kopiuj-wklej [rozmowa NaM]

Krzysztof Żyła
Kaśka Sawicka
O swojej przygodzie z telewizją oraz niechęci do politycznych animozji opowiada Marta Kosakowska, czyli Marika, która szuka dla siebie nowej artystycznej drogi.

Marika to wokalistka, autorka tekstów, dziennikarka radiowa. Zadebiutowała w 2002 roku jako wokalistka Bass Medium Trinity. Marta Kosakowska koncertuje z projektem "Panny Wygnane" i przymierza się do wydania pierwszej od trzech lat autorskiej płyty, której premierę zaplanowano na drugą połowę tego roku.[/i]

Chrzan już zjedzony?
- Jeszcze nie. Przed nami kolacja, wtedy na pewno zniknie.

Ostatnio sporo musisz go przyjmować, regularnie koncertujecie.
- Ja go po prostu lubię. Poza tym to mój papierek lakmusowy. Sprawdzam, czy organizatorzy imprezy dokładnie przeczytali rider, listę rzeczy niezbędnych zespołowi. Ten malutki słoiczek chrzanu jest naszą jedyną fanaberią koncertową. Kiedy wchodzimy do garderoby i widzimy go na stole, mamy pewność, że na scenie nie zabraknie niczego do zagrania dobrego koncertu.

Przyglądając się twojej ostatniej aktywności artystycznej odnoszę wrażenie, że próbujesz zmienić swój wizerunek. Marika poważnieje?
- Może pojawiło się ostatnio kilka zmarszczek, ale wydaje mi się, że zewnętrznie nie zmieniłam się jakoś diametralnie. A poważnie mówiąc, to chyba naturalne, że inaczej rozmawia się z dziewczyną, która ma 20 lat, a inaczej, z tą, która ma ich 35. Gdybym pisała dziś takie teksty, jak w czasach Bass Medium, oznaczałoby to, że jest ze mną coś nie tak. Same lata oczywiście nie robią żadnej różnicy, liczą się doświadczenia, które przez ten czas zbieramy. Zauważyłam, że z wiekiem łagodnieje, maleje mój wewnętrzny radykalizm. Sytuacje, które kiedyś budziły we mnie protest, potrafię sobie dziś mniej lub bardziej racjonalnie wytłumaczyć.

"Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono"?
- Dokładnie. Przeżycia, doznania, nieznane wcześniej sytuacje, w których się znajdujemy tak naprawdę wyznaczają granice naszych zachowań i reakcji. Nagle okazuje się, że nie jesteśmy w stanie zachować się tak fantastycznie, jak sobie to zakładaliśmy. Człowiek jest słabszy niż mu się wydaje, czasem, przeciwnie, okazuje się silniejszy niż przypuszczał. Przychodzi weryfikacja, refleksja na temat tego, o czym dotychczas się tylko mówiło, a nie doświadczało na własnej skórze.

Łatka kolorowej dziewczyny śpiewającej radosne piosenki zaczęła Cię uwierać?
- Tak. Wiesz, że na koncertach ciągle jestem zapowiadana jako "pierwsza dama polskiego dancehallu"? Trudno jest mi się na to obrażać i z tym walczyć. Żyjemy w czasach "kopiuj-wklej", prostowanie tych informacji to jak walka z wiatrakami. Lubimy proste rozwiązania więc kiedy już do kogoś przylgnie jakaś metka - trudną ją potem oderwać. Koncerty pokazują że to określenie po prostu nie pasuje. Jestem teraz w zupełnie innym miejscu i to widać zarówno w tekstach jak i muzyce. Minęło piętnaście lat.

Zostałaś jedną z "Panien Wygnanych". Udział w niszowej kompilacji wydanej przez Fundację Niepodległość był odważnym krokiem. Zmierzyłaś się z nową publicznością i trudnym tematem.
- Fakt, to spotkanie wiele mi dało. Wcześniej nie miałam styczności ze starszą publicznością, na koncerty Panien przychodzą przecież także kombatanci i ich rodziny.

Jak jesteś odbierana?
- Bardzo serdecznie. Oni są pozbawieni uprzedzeń, nie przeszkadzają im ludzie w dziwnych włosach. Wsłuchują się w nasze koncerty, są bardzo wyczuleni na tekst, przesłanie utworu.

Myślę, że dzięki temu projektowi udało nam się nadkruszyć stereotyp człowieka interesującego się historią, patrioty. To naprawdę nie musi być ktoś zaangażowany w politykę i sympatyzujący z jej prawą stroną. Muzyka związana z historią nie ma obowiązku być nobliwa. Świetny przykład kilka lat temu dali panowie z Lao Che, nagrywając płytę o Powstaniu Warszawskim. Za nimi poszli m.in. warszawscy raperzy. Te działania są bardzo istotne.

Bardzo się cieszę, że mogę być częścią tego projektu. "Panny Wygnane" szeroko opowiadają o polskiej historii. Na albumie jest rock, soul, rap, piosenka aktorska i reggae. Od sióstr Przybysz, przez Katarzynę Groniec, Marcelinę i Lilu aż do Kasi Kowalskiej czy Ani Brachaczek. Otwartość tego pomysłu sprawia, że nasza ekipa się rozszerza, ostatnio dołączyli: Natalia Kukulska, Monika Borzym, Mazzoll.

Nie bałaś się, że ktoś będzie chciał ten "super girl band" wykorzystać politycznie, zawłaszczyć na potrzeby własnej partii, kampanii?
- Na początku było beztrosko. Im bliżej wyborów, robiło się gęściej. Zaczęliśmy koncertować, projekt stał się rozpoznawalny, ludzie zaczęli przerzucać się linkami do naszych piosenek. Sale koncertowe pękały w szwach.

Na jednym z koncertów pojawił się nawet dzisiejszy prezydent-elekt. Nie miałam pojęcia, kim jest ten pan w garniturze, który nagle wszedł za kulisy i zaczął gratulować udanego koncertu. Wszystko odbywało się w obecności krążącego jak satelita fotoreportera. Czemu jeden pan robi mi bez pytania zdjęcia z drugim panem, skoro żadnego z nich nie znam i raczej żaden z nich nie jest moim fanem? Co to za jedni? Znajomość z nowym prezydentem rozpoczęłam więc od wyproszenia go z garderoby. Nie wiedziałam kim jest, ale wiedziałam że nie chcę być fotografowana z politykami. Jakiejkolwiek frakcji. Nie o tym i nie po to pisałam słowa i melodię „Idziemy w noc”, „Modlitwy dziewczyńskiej” i „Piosenki o Wojtku”. Nie jesteśmy niczyją tubą.

Do niedawna byłaś jednak w centrum mainstreamu. Telewizja Cię zauroczyła czy przeraziła?
- Ani to, ani to. To było ciekawe i mogłabym się temu poświęcić z prawdziwą pasją, gdybym mogła robić to w sposób, jaki podpowiada mi rozum i serce. Ale ja pracowałam w tzw. formatach, opartych na licencji programach o bardzo określonej formule i przypisanych rolach. O ile trenerzy – muzycy - jurorzy mają tam sporo miejsca na wyrażanie myśli, prowadzący pełnią funkcję służebną i porządkującą, bardziej formalną.

Miałaś tylko stać i ładnie wyglądać?
Plus zapowiadać co się będzie działo posługując się cudzymi, wyuczonymi tekstami i powtarzać numer sms. Coś złego dzieje się w świadomości artysty, który chce otwierać duszę, własnymi słowami przedstawiać świat na koncertach i płytach, a musi wciskać się w taką sztywną formułę. Nagle twoja postać zredukowana jest do kilku cudzych frazesów i jakiejś sekwencji cyfr i już nikogo nie interesuje, kim jesteś i co myślisz. Ważniejsze staje się to jak wyglądasz i czy masz proste nogi. Nie chcę w taki sposób wypełniać przestrzeni publicznej, to nie jest moja misja życiowa. Eksperyment był jednak ciekawy. Wykazał że to nie dla mnie.

Weszłabyś jeszcze raz do telewizora?
- W charakterze prowadzącej programy typu esemesy – karaoke - talent-show? Nie. Jeżeli natomiast ktoś chciałby wykorzystać moją wartość jako artystki scenicznej, autorki muzyki i tekściarki - tak.

Kiedy doczekamy się twojej nowej, autorskiej płyty?
- Jesienią premiera. Single są już gotowe, pochwalimy się lada dzień - musimy tylko zrobić do nich obrazek. Mam nadzieję, że jeszcze w czerwcu przedstawimy pierwszy zwiastun nowej płyty.

Nowej płyty Mariki?
- Może najwyższy czas nazwać się tak, jak naprawdę się nazywam - Marta Kosakowska? Z drugiej strony nie chcę odżegnywać się od Mariki, tej pani od reggae, choć nowy album z reggae nie będzie miał nic wspólnego.

Rozmawiał Krzysztof Żyła

Źródło: 20m2 Łukasza/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto