Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Głośne zabójstwo dyrektora kopalni STASZIC. Przypominamy historię

Grażyna Kuźnik
arc DZ
Do gabinetu wchodzi facet i strzela do człowieka przy biurku. Prokuratura nie miała jeszcze po wojnie takiego przypadku. Sprawę zabójstwa dyrektora katowickiej kopalni Staszic z 1994 roku przypomina Grażyna Kuźnik

Jakiś mężczyzna wchodzi bez zapowiedzi do gabinetu dyrektora kopalni Staszic. Mówi: "Panie dyrektorze, mam do pana sprawę". Mirosław Major podnosi wzrok. Zna tego człowieka, dzierżawi od kopalni karczmę w Giszowcu, dzielnicy Katowic. Zalega sporą sumę, właśnie wysłano mu monit. Może chce rozmawiać o rozłożeniu długu na raty? Dyrektor wstaje zza biurka. Wtedy gość wyciąga zza płaszcza rewolwer i woła: "Za to, co mi pan zrobił!". Strzela celnie, prosto w głowę.

Dyrektor pada na twarz, napastnik podchodzi i strzela jeszcze dwa razy w brzuch, dla pewności. Jest kwadrans po godz. 9 rano, dzień 24 listopada 1994 roku.

Wszystko widzi przypadkowy urzędnik, ale nie wierzy własnym oczom. Czy to jakaś gra, żart, ukryta kamera? Oniemiały, nie wie, co robić. Mężczyzna jednak zakończył sprawę i świadek go nie obchodzi. Rzuca do niego: "Nie wtrącaj się!" i już go nie ma. Wychodzi pewnym krokiem z siedziby dyrekcji. Nikt go nie zatrzymuje. Sprawca znika z oczu policji na kilka lat.

- To było spektakularne wydarzenie, nietypowe, z czymś podobnym dotąd się nie spotkaliśmy. Zdarzały się porachunki gangsterskie, ale tu chodziło o coś innego - wspomina prok. Robert Hernand, wtedy pracownik Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach, dzisiaj zastępca prokuratora generalnego. To on przygotował akt oskarżenia przeciw zabójcy Mirosława Majora. Ścigał sprawcę po całej Europie i doprowadził do jego deportacji z Anglii.

Prok. Hernand przyznaje, że często myśli o tej niezwykłej sprawie. Nie było w niej nic rutynowego, wszystko zaskakiwało, było nowe dla śledczych. Trudno zliczyć, ile razy mówił do siebie "no nie, to niemożliwe". A jednak prowadził na Śląsku sprawę, która mogła być scenariuszem amerykańskiego czarnego kryminału.

- To uczuliło prokuraturę, że w kraju może teraz dochodzić do podobnych przestępstw. Powstało Biuro do Walki z Przestępczością Zorganizowaną. Chociaż sprawca w tym przypadku działał sam, snuł jedynie fantastyczne wizje, że został zmuszony do zabójstwa przez jakąś grupę porywaczy - mówi prok. Hernand.

Całe śledztwo zaczęło się właściwie od końca. Prokuratura i policja nie musiała odpowiadać na pytanie "kto zabił?", bo to nie było zagadką. Zbigniew Manecki (sąd zezwolił na ujawnienie jego danych) został rozpoznany przez świadków.

- Należało teraz odpowiedzieć, dlaczego, jakie były motywy zabójcy, kim jest ten człowiek. Oraz oczywiście znaleźć go, bo udało mu się uciec w zaskakujących okolicznościach - dodaje prokurator.

Manecki od kilku lat dzierżawił Karczmę Śląską w Giszowcu. Biznes mu nie wychodził, zalegał z opłatami za czynsz i remont. Kopalnia Staszic wystąpiła przeciwko niemu z powództwem cywilnym i sprawę wygrała. W 1994 r.był winien kopalni około pół miliarda ówczesnych złotych (denominacja złotówki nastąpiła rok później). Prowadził też inne mało udane interesy; kantor w jednym z katowickich hoteli, biuro porad marketingowych, finansowych, prawnych, detektywistycznych, nie gardził też montażem żaluzji. Był kierownikiem domu wczasowego w Polanicy-Zdroju, skąd został zwolniony dyscyplinarnie.

Współpracownicy zeznawali, że Manecki jest konfliktowy, agresywny, arogancki, źle traktuje ludzi, wywyższa się i kłamie. Miał broń, sportowy rewolwer kalibru 5,6 mm. Pozwolenie na broń otrzymał, bo wstąpił do Policyjnego Klubu Strzeleckiego. Przyjęto go, chociaż był już wtedy karany za napaść na urzędnika państwowego.

Jak to możliwe, że taki człowiek mógł mieć rewolwer? Manecki był już znany policji, bo kiedyś wtargnął do mieszkania pracownika Dyrekcji Okręgowej Dróg Publicznych, który zakazał mu stawiania przy drodze bez zezwolenia wielkiej reklamy Karczmy Śląskiej. Obrzucił wtedy urzędnika groźbami, próbował go wywlec z domu. Sąsiedzi wezwali policję. Manecki został ukarany tylko wysoką grzywną.

Mimo to wkrótce otrzymał zezwolenie na broń, chyba dlatego, że miał kolegów ochroniarzy, którzy wywodzili się z grona byłych policjantów. Dali mu rekomendację.

Jeden z jego pracowników zeznał, że Manecki bardzo chciał mieć rewolwer. Przegrywał w sądzie jedną sprawę finansową za drugą i mówił, że ma tego dosyć. I że jak się szuka sprawiedliwości, to trzeba to zrobić na własny rachunek.

- Manecki potrafił wrzeszczeć, kląć, brał się do bicia - zeznawał współpracownik. - Rozstawiał swoich ludzi po kątach, ale wobec tych, od których był uzależniony, potrafił być czarujący i uniżony. Dbał wyłącznie o własny interes. Uważał, że jednych trzeba przekupić, a innych zastraszyć.

Po zastrzeleniu dyrektora Manecki zniknął. Wyznaczono 200-milionową nagrodę za informacje o uciekinierze, ale bez rezultatu. Nie było żadnego śladu. Pojawiły się za to pogłoski, że popełnił samobójstwo, a jego ciało spoczywa gdzieś w ciemnym lesie. - Nie jest zdolny do samobójstwa, na pewno sprytnie zwiał zagranicę - powiedział jeden z jego jego znajomych. Okazało się, że miał rację.

- Przekroczył granicę, bo miał wielki tupet. Na samym przejściu granicznym zabrał komuś paszport i na tej podstawie uciekł z kraju. Niepojęte, że mu się to udało. Dostał się do Wielkiej Brytanii - mówi prok. Hernand.

Manecki po prostu pojechał taksówką na samo przejście graniczne z Czechami. Bez nerwów, bez pościgu, bez niczyjej pomocy. Taksówkarz za spore pieniądze zgodził się zawieźć go do Pragi. Ale na granicy Manecki wziął od niego dokumenty, w tym paszport, niby do wykupienia zielonej karty. Już nie wrócił.

Los chciał, że był podobny do taksówkarza albo celnicy nie poświęcili jego paszportowi należnej uwagi. Skradziony dokument pozwolił uciekinierowi swobodnie przedostać się do Austrii, potem do Włoch i Francji.

Z braku wieści o poszukiwanym prasa publikowała wizje astrologów. Jeden z nich z firmy "Zodiak" podawał, że Manecki nie zabił się, bo zbyt kocha życie, ale ukrył się w promieniu stu kilometrów od Katowic. Tymczasem Manecki promem dotarł do Wielkiej Brytanii. Zarabiał tam na życie różnymi dorywczymi zajęciami i miał się nieźle. Nikt go nie rozpoznał.

Polska zwróciła się o pomoc w poszukiwaniu zabójcy do Interpolu, sprawa zrobiła się więc międzynarodowa. Manecki przepadł jednak w świecie jak kamień w wodę.

W maju 1995 roku do prokuratury w kraju dotarła długo oczekiwana wiadomość. To przełom. Okazało się, że Manecki sam zgłosił się na komisariat policji w Londynie twierdząc, że w Polsce zastrzelił człowieka, a broń, z jakiej to uczynił, nadal ma przy sobie. Brytyjska policja sprawdziła, czy opowieść tego dziwnego pana w średnim wieku jest prawdą. Manecki został aresztowany. Prok. Hernand go oskarżył.

- Współpracowałem w tej sprawie z prok. Grzegorzem Korpałą, obecnie z Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach. Wykonał świetną pracę - podkreśla .

Zbigniew Manecki miał własną wersję wydarzeń. Najpierw twierdził, że zastrzelił dyrektora, bo ten był powiązany z grupą przestępczą. Potem wycofał się z tych zeznań i opowiadał, że w dniu morderstwa ktoś go uderzył, pozbawił przytomności i ubrania. Ocucili go dopiero porywacze, którzy oznajmili, że właśnie został wrobiony w zabójstwo dyrektora kopalni Staszic. Wszystkie dowody świadczyły przeciwko niemu, więc musiał uciekać z kraju.

Trzecia wersja była jeszcze inna. Rzekomo Manecki miał sobowtóra, który na jego konto dokonywał różnych przestępstw, w tym także zastrzelił dyrektora kopalni.

- Adwokat Maneckiego bardzo przykładał się do swojego zadania, ale wersja, że zabił ktoś inny, a Manecki został tylko wrobiony, nie mogła się obronić - przyznaje prok. Hernand.

Sąd Wojewódzki w Katowicach uznał Zbigniewa Maneckiego za winnego zabójstwa Mirosława Majora, dyrektora kopalni Staszic i skazał go na 25 lat więzienia.

Sąd zaznaczył, że zabójca nie dał dyrektorowi żadnej szansy obrony. Strzelił do niego, a gdy ten upadł, dobił go jeszcze dwoma strzałami.

Manecki znowu wszystkich zaskoczył. Powiedział: - Wyrok uznaję za sprawiedliwy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto